środa, 29 września 2010

Z Anką zalew, druga częścia.

Dziś zaprezentuję Ci, czytelniku, zdjęcia kliszowe z tego pleneru i... Nic więcej.
A więc, jak to zwykle bywa, kilka najlepszych:


Makro trochę nie powychodziło, pewnie przez kiepskie światło, mgłę czy cuś. Cała galeria dostępna tutaj (po kliknięciu w link przewijać w prawo), bez indeksu, bo nie chce mi się go skanować.
Mam taką cichą nadzieję, że ten weekend będzie mniej deszczowy, niż cały tydzień...

Miłego dnia!

wtorek, 28 września 2010

Jak w niebie

Ze względu oczywistego, a mianowicie takiego, iż nie mam o czym tutaj się rozpisywać, rozpiszę się na temat, który jako pierwszy przychodzi mi do głowy. I choć nie będzie to zbyt długi wywód, to zaspokoi, jak myślę, moją rządzę wydrapywania na tym elektronicznym papierze własnych filozjów.

A więc od początku. Czym jest motyw przewodni? To taka rzecz, którą człowiek ma w zamyśle, choć stara się ujawniać ten zamysł jak najbardziej splątanymi myślami. I tak, motywem przewodnim w moich zdjęciach jest bardzo przyziemna sprawa, a mianowicie niebo. Niebo, jako takie, ukazuje się prawie wszędzie, na pierwszym planie bardzo często też. Czy jest to więc typowy, według mojej definicji, motyw przewodni? No, chyba nie, lecz to już indywidualna sprawa każdego, co on sobie pomyśli. Ale do rzeczy, dlaczego akurat niebo?

Jak na talerzu.

Obrałem je sobie za mój cel z dwóch względów. Pierwszy: zawsze znajdują się na nim ciekawe kształty ułożone z białych baranków, swobodnie po nim poruszających się, dzięki którym każde jego ujęcie jest niepowtarzalne. Drugi: do nieba mi daleko będzie zawsze, bo staram się oddawać jego część każdemu, komu jestem w stanie, co często nie udaje się tak, jak powinno.
Tylko przez jaką logikę ten temat zajmuje główne miejsce w mojej wesołej twórczości, skoro powinien być tylko jednym z wielu? Bo nie potrafię nic więcej, jak korzystać z tego, co daje mi natura. Nie ułożyłbym sam żadnej kompozycji, jeśłi nie zostanie mi podana na talerzu. A chciałbym. I chciałbym się nauczyć podstaw robienia portretów też.
Dobra, koniec o mnie, na więcej pisaniny nie mam ochoty. Poniżej jeszcze kilka niebów.




 Dobranoc!

niedziela, 26 września 2010

Na temat zdjęć przeróbki słów kilka

Tak naprawdę, to nieczęsto ktoś mi sugeruje, bym coś zfotoszopował lub pyta, dlaczego tego nie robię. Ale tak na złość, dla samej idei wypisywania czegoś nowego na tym blogu przekażę teraz Tobie, czytelniku powód (lub kilka, o ile się ich nazbiera więcej niż sztuka), dla którego obróbka komputereowa zdjęć jest przeze mnie uznawana za szatański wybryk.

Gdybym chciał przerabiać, to bym się nie męczył.
Dlaczego tak bardzo podnieca mnie dźwięk otwieranej migawki? Z jakiego powodu szukanie tematu i odpowiedniego kadru zajmuje mi tyle czasu? Bo to lubię, zwyczajnie podoba mi się trudzenie nad dobrym zdjęciem (których zrobiłem jak dotąd bardzo maleńko), wysiłek włożony w odnalezienie odpowiedniego, cieszącego oko widoku. Przykładem może być makro: jesteś w stanie sobie wyobrazić mnie, latającego po parku, z wydłużonym o 20 cm obiektywem, za motylkami, podczas gdy piękna panna siedzi bezczynnie na ławce i załamuje ręce obserwując moje poczynania?

Kompozycja - jak dla mnie - idealna. 

Grafika komputerowa a fotografia to dwie różne rzeczy.
Zabawa w programie graficznym, przed komputerem i w pozycji siedzącej nie jest równa bieganiu z aparatem w plenerze. Nie twierdzę oczywiście, że jedno jest gorsze od drugiego. Po prostu to nie to samo! I proszę sobie zapamiętać.

Obróbka zdjęcia umniejsza jego jakości.
Jeśli robisz fotkę, starasz się, aby wyszła jak najlepiej. Jeśli coś w niej zmieniasz, to znak, że w pierwotnej fazie tworzenia coś poszło nie po twojej myśli. Innymi słowy: idziesz na łatwiznę tylko dlatego, że ci się nie udało. A ja chcę robić dokładnie na odwrót. Lubię powtarzać te same czynności, eliminując błędy, na których należy się uczyć, skoro już raz je popełniliśmy. Jeśli człowiek zawsze będzie chodził na skróty, to odzwyczai się od normalnej drogi, która będzie dla niego trudniejsza.

 Niekiedy potrzeba czasu, aby trafić w odpowiedni moment.

Grafika komputerowa jest sztuczna. Nie pasuje do fotografii.
Gdy zmieniamy coś w naszym ujęciu, sprawiamy, że zdjęcie traci swój polot. Nie dlatego, że staje się gorsze od strony wizualnej, o nie, nie, ale dlatego, że mamy świadomość, iż nie jest to już oryginalne zdjęcie. Nabrało sztuczności, zmieniliśmy je, choć w naturalnej postaci było na początku.

 Zdarza się, że jakiś szalony efekt sam wpada w łapska i, co najważniejsze, jest stuprocentowo naturalny!

Zdjęcie do grafiki? Czemu nie. Ale to grafika!
Nie mam nic przeciwko wykorzystywaniu zdjęcia jako bazy pod własną twórczość. Wręcz przeciwnie, od takich rzeczy powinno się zaczynać, przechodząc następnie do coraz to trudniejszych, wykonywanych jedynie dzięki sile wyobraźni. Z tym zastrzeżeniem, że takiego tworu nie można nazwać zdjęciem.

Modyfikacje globalne, czyli ciemniana przeszłość.
Absolutnie nie widzę powodów, aby efekty, których nie można uzyskać już w ciemni były wprowadzane dzięki nowoczesnej technologii. Teraz jest moda na cyfrówki, a wszystkie zmiany w zdjęciach, które w fotografii trwały historycznie są jak dla mnie OK. Natomiast sam wolę kombinować z optyką, różnymi materiałami i innymi rzeczami tak, żeby elektronika nie była potrzebna.

Żadnych fotoszopek, a efekt ciekawy, nieprawdaż? 

To, co powyżej jest oczywiście moim wymysłem, do którego nikt się nie musi stosować oczywiście. Ale miłoby było, gdyby tak robił.

Dziękuję za lekturę, o ile takowa była, dobrej nocy! 
 

czwartek, 23 września 2010

Porażka w podczerwieni

Nie szło jednak o żadne filtry na matrycy. Ani o to, kto miał racje z naświetlaniem. O nie, nie. Rzecz jest albo w moim braku doświadczenia, albo w obróbce (od której stronię i którą uważam za największą głupotę), albo w samym filtrze, w co jednak wątpię. Zacznijmy od początku.
Mając nadzieję, na takie, takie bądź też takie efekty postanowiłem sprawić sobie filtr IR. Poczytałem trochę o tym, jak się tego używa, lecz moim błędem stało się niedopatrzenie, gdyż zaufałem jednemu źródłu.
Miało być pięknie, a wyszło... Nie wyszło. Okazuje się, że aby dojść do powyższych efektów potrzebna jest obróbka w fotoszopie, bądź też cyfrówka (balans bieli tu zawituje), ale to znów przerabianie zdjęcia innym sposobem, niż samą optyką, więc jak dla mnie odpada.
No cóż, brak doświadczenia zawsze tak skutkuje, niestety. Filterek odkładam na półkę, choć może kiedyś sięgnę jeszcze po niego, jak mnie ktoś nauczy z tego ustrojstwa korzystać tak, jak chcę.
A tymczasem przestawię wyniki mojej pracy:


Zdjęcia oczywiście wykonane Zenitem, który chyba się do tego nie nadaje. Pełna galeria znajduje się w tym miejscu (są tam też zdjęcia robione nikonem, szczegóły w opisach). Co ciekawe, zawiodła dodatkowo firma CeWe, której pracownicy mieli za zadanie wywołać (i nagrać na płytę) moje dziwactwa. Wywołali, a potem wydrukowali i nagrali - rzecz w tym, że zdjęcia wybiórczo, bo niektóre sam musiałem skanować, a z kolei inne w moim realnym albumie się nie znajdą.
Poza tym ich skany nie są takie dobre. JotPeGi walą po oczach szumami, dodatkowo trzasnęli mi na płytę jakieś swoje programiki do ich odczytu, tylko po jakie licho?! Za tą cudowną usługę musiałem zapłacić dyszkę więcej. Za sześć skanów!

Eh, zdarza się, moja w tym wina tak, czy inaczej. Mam nadzieję, że przynajmniej następne klisze nie zostaną aż tak przeze mnie zmarnowane.

Miłego dnia!

środa, 22 września 2010

Z Anką zalew, hej!

Po raz kolejny witam Cię serdecznie, czytelniku (bądź też czytelniczko)! Dziś opiszę pobieżnie wypad w plener z Panią Anią. Pobieżnie, bo do opisania tego wydarzenia nie tyle słowa są potrzebne, co widoki. A widoków będzie sporo.
Ah, prawie bym zapomniał! Niestety, zdjęć w podczerwieni na razie nie otrzymałem, coś się spóźniają z wywołaniem. Zajdę po nie jutro, zaraz po skończeniu lekcji! Módlmy się, żeby klisza nie była prześwietlona.
No dobra, ale wróćmy do tematu. Ze wszelkimi pozwoleniami (ah, moje pantoflarstwo) otrzymanymi od pewnej Ukochanej, ruszyłem dziś o godzinie 16:20 w kierunku przystanku autobusowego. Po złapaniu oczekiwanego obiektu i dotarciu na miejsce (oczywiście musiałem wysiąść przystanek za wcześnie) usiadłem na ławce i czekałem. A czego się doczekałem, to przedstawiam poniżej:


Makro nie mogło zabraknąć oczywiście. I mojego komicznego sprzętu też ;-)
Trzy zdjęcia wyżej autorstwa Ankowego.


No cóż, soniacze alfa też mają filtr podczerwieni na matrycy, niestety...


Autorstwa Ankowego ponownie. Jedno z najlepszych wg mnie oczywista.


Księżyc, a po prawej księżyc z Jowiszem. Zabawa światłem, hej ho!


I na koniec zalew nocą.

Odnośnik do (prawie) pełnej galerii tutaj, zdjęcia z Zenita będą, kiedy wywołam. Dziękuję serdecznie mojej Kompance za ten wypad.

Dobrej nocy, ahoj!

PS Troszkę naściągałem, jeśli o układ wpisu chodzi, stąd. Mam nadzieję, że autorka tego bloga, który przy okazji polecam nie będzie miała nic przeciwko. :)

poniedziałek, 20 września 2010

Makro w radzieckim wykonaniu - dwie klisze pełne zbliżeń

Hejka! W piątek odebrałem obiecane zdjęcia, lecz niestety możliwości (a może i chęci?) zeskanowania ich nie było, aż do dziś. Wybrane smaczki poniżej, zaś cała galeria tutaj, jeśli ktoś chciałby ją przejrzeć. Od indeksu zdjęć zaczynają się klisze, tak na marginesie.


Dodatkowo tutaj zamieszczam tabelkę związaną z pierwszą kliszą, z danymi technicznymi nt zdjęć, gdyby ktoś chciał się zapoznać, to proszę, śmiało. Przykro mi, ale na tabelkę z metadanymi sobie poczekamy wszyscy, bo gdzieś ją zapodziałem. Jak znajdę, to wstawię.
I to by było na tyle. Dziękuję za uwagę (o ile jakaś była).

Miłego dnia!

niedziela, 19 września 2010

Jak można kochać boga, jeśli nie poznało się miłości do drugiej osoby?

Dobry wieczór.
    Jak to często bywa, różne przedmioty są w użyciu wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebujemy, choć większość czasu leżą bezużytecznie, marnując swój potencjał. Tak i tym razem się stało, a sytuacja cała dotyczy skanera, do którego podłączone są co prawda wszystkie komputery, lecz niestety (problemy techniczne) "stacjonarny" nie jest w stanie z niego korzystać. Dlatego napiszę o czym innym niż makro, to z kolei zostawiając na jutro. Co się odwlecze, to nie uciecze.
    Okej, zacznijmy od tego, że dzisiaj miałem obowiązek, oczywista niemiły, stawić się w "domu modlitwy" na mszy. Dlaczego? Oh, gdyż pomimo mojej niewierności pewne persony wciąż uważają, że można mnie nawrócić i kościelna wizyta jest aktualnie wpisana do cotygodniowego planu na niedzielę (umowa to umowa, jasna psia). Ale nadal nie odpowiedziałem na główne pytanie, a mianowicie, z jakiego powodu zgodziłem się tam stawiać i czym muszę zajmować się na miejscu. Otóż sprawa jest prosta: moim zadaniem jest wysłuchanie "czytania", oraz kazania tak uważnie, jak to tylko możliwe. I powiem wprost, jest to nieprawdopodobnie trudne.
   Kler ma w zwyczaju pieprzyć, aż człowiek uśnie, bo dzięki temu wpływa na ludzką podświadomość. Tak więc, jeśłi takiemu Kowalskiemu powiemy "Daj na tacę!", to prawdopodobnie puści to mimo uszu. Ale jeśli uśpimy jego czujność, zakręcimy go jakimiś dziwnymi wywodami, których sami nie rozumiemy, a następnie, dyskretnie, przekażemy mu informację o tym, co powyżej - łyknie wszystko niczym ciepłą bułeczkę. W całości. Ale zaraz! Zacząłem od komercji, od biznesu, a zapomniałem o moralnie dobrej stronie KK! Co jest w dobrego w przestawianiu pospólstwa na swoje myślenie, ktoś dociekliwy by zapytał. Ano to, że dzięki temu pospólstwo nadal egzystuje w lepszych lub gorszych warunkach. Co by było, gdyby wszyscy, którzy w głowie choć trochę oleju mają nie myśleli o bogu jak o czymś oczywistym? Anarchia, wszechobecna. Ujarzmianie instynktu bowiem nie wpływa dobrze na ogół, gdy ten instynkt był lepszy od samej myśli. Mamy w naszych genach to zapisane, tę potrzebę przetrwania, współpracy i życia w grupie. Dzięki bezmyślnemu naśladownictwu przekazujemy sobie z pokolenia na pokolenie prawa dla nas, ludzi, dobre. Ale mamy tę wolną wolę, która pozwala nam wybierać między dobrem, a złem (oczywiście tym, któro odnosi się do nas, bo nikt normalny przecież nie powie, że złem jest oczyszczanie pól ze szkodników, ale z kolei taki szkodnik myśli inaczej) i to ona stoi za wszelką winą ludzkości. Stąd też instynktowna potrzeba wiary: żeby przełamać wolną wolę, lub też nadać jej odpowiedniego kształtu.
    Taki jest więc sens istnienia wiary w mojej skromnej opinii. Ale dlaczego wiara stała się w dzisiejszych czasach bronią, którą kościół walczy o swoje sprawy? Ah, kolejna oczywista odpowiedź: księża nie są święci, a to oni zarządzają całą tą szopką. Tyle tylko, że oni nie mogą być po moralnej "jasnej stronie". Jak to powiedziała pewna bardzo mądra osóbka, "Nie można kochać boga, jeśli nie poznało się miłości do drugiej osoby.". Nie można wiedzieć, co to dobro, jeśli się go nigdy nie zasmakowało. Analogicznie nie można wiedzieć, czym jest rodzina, jeśli się w niej nigdy nie było, a nawet gdyby, to jeśli człowiek nie założy własnej, nie zrozumie, jak funkcjonuje społeczeństwo. Choćby był politykiem, socjologiem czy innym magistrem, jeśli nie pozna miłości we własnej rodzinie, nie będzie mógł stworzyć więzi między wieloma rodzinami. A takie właśnie jest zadanie KK, którego on nie może spełnić, a wszystko przez "celibat" - wymysł do szpiku barbarzyński i bezsensowny. W czym gorszy jest amerykański pastor od standardowego pakietu polskiego w czarnej sukience? W niczym! A wręcz przeciwnie, jest o niebo lepszy!
   I na tym mój wywód się kończy, bo nie ma nikogo, z kim mógłbym dyskutować dalej. Z samym sobą nie czuję się najlepiej, także spróbuję wrócić do separacji. Jeśli jednak ktoś miałby jakieś pytania lub wątpliwości, albo - co mnie niezmiernie ucieszy - kontrargumenty, proszę o komentarze. Wiem, że niewiele osób to czyta, lecz miłoby było, gdyby ten maleński odsetek dał o sobie znać.

A tymczasem życzę dobrej nocy! Jutro czeka mnie skanowanko, także możesz liczyć na sporą porcję makro, drogi czytelniku!

czwartek, 16 września 2010

Na temat AQQ słów kilka

Miłym dzisiejszy wieczór jest, ah, miłym. Spać nie idę, bo nie mam ochoty, choć jutro pierwszy dzień szkoły (przynajmniej dla mnie) i na szóstą trzeba wstać. Dziś zajmę się sprawą, która wywołała pewnie więcej wojen niż amerykański rząd, a mianowicie różnicą w postrzeganiu zalet i wad oprogramowania między ludźmi.
Stosunki międzyludzkie nie były nigdy moją dobrą stroną, co każdy znający mnie osobnik zapewne już zauważył, ale często zatrzymywały mnie w chwili refleksji o tym, jaką ta nasza natura istotę przyjmuje. Flame war, zwany potocznie flejmem to najczęściej w internecie spotykany wyraz wybuchu emocji związanych ze sprzecznością zdań. Wiele on może postaci przyjąć, ah, wiele, ale najczęściej sprowadza się do ryku o to, "kto ma racje". Mi z kolei dostał się taki, w którym argumentów poszukiwania rozpocząć musiałem. I tak oto, dzięki temu teraz przedstawię Tobie, czytelniku (bądź też czytelniczko, równouprawnienie koniec końców) powody, dla których AQQ jest gorsze od GG 7. Jeśli Cię to nie interesuje, to natentychmiast przejedź oczami w dół lub górę, przełącz stronę lub - najlepiej - odejdź od komputera. Zaoszczędzisz sobie marnowania czasu na coś niepotrzebnego.
A więc od początku: mój rozmówca stwierdził, że w AQQ nie ma reklam, po tym, jak ja stwierdziłem, że udało mi się ich pozbyć na GG. Po zainstalowaniu doszedłem jednak do czegoś takiego (klik dla powiększenia):


 Jak widać, reklamy jednak . Flashowe, trochę nawet przyjemne dla oka, ale są. I to się liczy.

Przejdźmy do następnej kwestii, jaką jest komunikat, który wyskoczył mi tuż po instalacji:


Co ma IE do AQQ? Tego nie wiem, ale wiem jedno - nikt mnie nie zmusi do instalowania tego.

Dalej już była mowa o kiepskich dźwiękach, bijących po uszach tak ostro, że aż się w człowieku gotuje, o ustawieniach czcionki (które tak naprawdę nie istnieją), o niezbyt przyjemnym wyglądzie (to już stricte moja opinia), jak również o "systemie anty - spamu", dzięki któremu nikt nie może nam wysłać nic długiego... Niby potrzebne, ale odnoszę wrażenie, że tylko tym, u których na liście kontaktów widnieją pokemony.

Ah, zapomniałbym! Z początku powinienem był wspomnieć o regulaminie, którego wady omówiliśmy tutaj.
I do czego dochodzimy po tym całym wywodzie? Do niczego. To dlatego, że i tak nikogo się do wyznawania swoich przekonań nie zmusi. Chociaż mam cichą nadzieję, że jakiś jeden czytelnik nawróci się na drogę GG 7 (którego sam bym szczerze mówiąc nie używał, gdyby nie to, że większość moich znajomych korzysta z sieci GG Network). U mnie wygląda ono w ten sposób:


Bez reklam? Czysta lista kontaktów i... Tyle? Da się! Tutaj i tu linki do pobrania, jeśli ktoś by chciał, instrukcja w środku. Sam zdecyduj, czytelniku, co lepsze :)

Dziękuję za uwagę, dobranoc! 

PS Jeśli coś tutaj wydaje Ci się niezbyt zwięzłe lub źle napisane, daj mi znać w komentarzu - dokańczałem ten wpis ze dwa razy i stąd się wzięły drobne odchyłki od normy. Z góry wielkie dzięki za pomoc!

środa, 15 września 2010

Filtrujący katamaran

Co mają do siebie katamaran i filtry? Ano to, że i jedno, i drugie dzisiaj zawitało w mych progach. Zacznijmy jednak od początku...

Choroba rzecz okropna, wieje znudzeniem w mym legowisku, aż tu nagle wpada do głowy pomysł niezbyt niezwykły, acz zajmujący potwornie. A był on mianowicie poświęcony szkutnictwu. Robota jak robota, przyjemna gdy odpowiednio zabija czas. A zabiła jak trzeba, bo aż kilka godzin z życiorysu wyjęła i teraz przedstawię jej efekty:








A poniżej wersja ukończona, dorobiony fok, linki sklarowane: 


 Cała galeria dostępna tutaj. Takie oto cudeńko zamieszkało szczyt mojej szafki :)


A teraz przejdźmy do filtrów. No cóż, czekałem na nie trochę, teraz pogody nie ma, więc i zdjęć jako takich. Ale póki co mam do przedstawienia trzy, a mianowicie:


Pierwsze, powyższe zdjęcie zrobione "na sucho", dla porównania. 


 Zdjęcie powyższe z filtrem IR, oświetlenie jak widać nie dopisało.


 Z kolei tu użyty neutralny szary... Taką mam nadzieję, bo
trochę mi to zdjęcie "zniebieściało", także nie wiem, czy
to tego się spodziewałem. 


 No i to by było na tyle. Makro dalej się wywołuje, także więcej do pokazania dziś nie mam.

Miłego wieczoru życzę w tym wypadku, cześć! 




EDITEK

Poczytałem, popatrzyłem i co się okazuje? Że, niestety, nikonek ma na matrycy filtr IR już zamocowany - z tą różnicą, że ten światła podczerwonego nie przepuszcza. No cóż, to mój pierwszy raz jak tego używam, więc przyznaje się do wcześniejszej niewiedzy i załączam zdjęcia, które to potwierdzają:




 Przy czym na tym trzecim to chyba nawet trochę załapało... Eh, kogo ja oszukuję? :P
 Na porządne zdjęcia z tym filtrem znów wszyscy poczekamy - Zenit, jak wiadomo, leniwe bydle, ale zdolne do wszystkiego - i to właśnie w nim lubię.
A tymczasem pozwolę sobie przedstawić najprostszy filterek na telefon mojej własnej roboty, taki "tęczowy" trochę, zdjęcia wychodzą ciekawe:


 Tutaj i tu fotki jego samego... I to by było na tyle. Jeśli ktoś zechce, to przy okazji następnej wstawię opis jego konstrukcji (podpowiedź: dwie płytki CD).

Miłego dnia tym razem!